piątek, 17 maja 2013

O jedną godzine młodsi - Czyli jesteśmy na miejscu, Jesteśmy w Anglii :)

Stało się to do czego od kilku miesięcy dążyliśmy i zapewne wiele osób też dąży.
Jesteśmy w JU KEJ !!!

Ale od początku. Na lotnisku Chopina  byliśmy koło 10 rano ( 2 godziny wcześniej). Odprawę zrobiliśmy on-line,24 godziny wcześniej, wiec połowę roboty mieliśmy już za sobą. Jednak nawet gdyby tego nie zrobić na lotnisku wszystko szło naprawdę szybko. Po nadaniu bagażu zgłosiliśmy do kontroli bezpieczeństwa gdzie sprawdzili czy nie wnosimy czegoś niebezpiecznego ( po dzisiejszym zdarzeniu wiemy, że bardzo łatwo oszukać kontrole i wszelkie urządzenia do wykrywania metali, lub środków chemicznych) potem już tylko kontrola celna, i sprawdzenie biletów i na pokład samolotu




                                                               
Nie wiemy czy to dobry samolot ale wzbił sie w powietrze ( co było chyba najfajniejsze ) przeleciał kawał drogi ( co było średnim przeżyciem) i na koniec wylądował ( dużo trzęsiawy nic więcej ;) Ogólnie ok.
 Jedzenie na pokładzie mogło by być trochę bardziej wyszukane bo same Wrapy to nic nadzwyczajnego. A, jeszcze w skład darmowego posiłku można było wybrać napój zimny i ciepły. Ciepłe napoje to standard kawa i herbata oraz zimne już bardziej urozmaicone: cola z lodem i cytryną, cola z lodem, woda, wino, soki owocowe :) innych nie zaobserwowaliśmy, ale może było ich więcej.

Kapitan samolotu poinformował nas, że po lewej stronie widać ląd. Wyglądając przez okno ukazał nam się taki oto obraz





Tak więc dotknęliśmy ziemi, podjechał autobus podwiózł nas na lotnisko, odebraliśmy swoje bagaże iiii chyba dotarło do nas, że serio jesteśmy zdani na siebie w obcym kraju.




Dalszy ciąg podróży do pokoju:

Po przetransportowaniu się na Centralny Dworzec Autobusowy ( a było to długa droga, lotnisko Heathrow jest olbrzymie. Dobrze, że są chodniki ruchome :p) musieliśmy chwilę poczekać na nasz autobus. Jeszcze w Polsce sprawdziliśmy, z którego przystanku odjeżdża i jaki ma numer. Nie wiem, czy wspominaliśmy, ale mieszkamy w Greenford. Autobus dojeżdżał tylko do Greenford Station...ale o tym później.  Nie wiedzieliśmy gdzie kupić bilety, więc nawiązaliśmy naszą pierwszą rozmowę. Wniosek z tego taki, że jak usłyszą, że jesteś obcokrajowcem i zobaczą wielkie torby to tłumaczą ,,jak krowie na rowie". Jest to bardzo w porządku ;)
Bilety kupuje się u kierowcy autobusy i najlepiej mieć dużo drobnych. Mieliśmy najmniejszy nominał 10 funtów i był problem z wydaniem reszty.
Nasze wrażenie co do dwupiętrowego autobusu połączonego z naszymi dwoma walizkami to: ,,jejjuu jak mało miejsca". Przez godzinę wszyscy na nas włazili żeby się przecisnąć. Po za tym przez godzinę zastanawialiśmy się nad tym, czy nie wylądowaliśmy w Istambule, dookoła nas pachniało nawet CURRY. Przez prawie całą podróż byliśmy jedynymi ludźmi z jasną karnacją.
W czasie podróży autobusem mieliśmy też jedną nieoczekiwaną przesiadkę. Kierowca autobusu 105 skończył jazdę w połowie trasy i wszystkich wyrzucił. Na szczęście dostaliśmy bilet na dalsza podróż innym autobusem 105. Za dwa bilety normalne na trasę ponadgodzinną zapłaciliśmy niecałe 5 funtów.
Kiedy dojechaliśmy na Greenford Station, kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, bo nie było tam żadnej stacji. w tym czasie zadzwonił tez nasz gospodarz, z pytaniem, gdzie jesteśmy. Polecił nam złapać taksówkę, która była dość nietypowa. Greenford Station pomogła nam znaleźć pewna przemiła kobieta, rasowa angielka ( pierwsze spotkanie z angielką w Anglii). Na stacji odnaleźliśmy małe okienko z ,,cabs", w  którym pracował pewien Hindus. Po podejściu do okienka podaje się swoje imię i mówi, gdzie chce się jechać, a potem idzie na ulicę i czeka....  o.O
Tak więc poszliśmy czekać...
Po minucie nadjechał czarny, nieoznakowany samochód i stał...my też staliśmy...aż w końcu zatrąbił i pewien hindus z okna zapytał: ,,you're Paulina?" Okazało się, że to nasza taksówka. ,,Taksówkarz" wiedział już gdzie nas zawieźć. Nie do końca zrozumiał, pod który numer. Przez chwile myśleliśmy, że Daniel nie umie powiedzieć po angielsku 37, ale brzmiało bardzo poprawnie, w końcu stanęło na ,,three and seven". Po dojechaniu na miejsce ,,taksówkarz" zapytał się na jaką kwotę się umawialiśmy za przejazd w tamtym okienku. Generalnie zapłaciliśmy 4 funty.

Na koniec dodam, że nasz gospodarz był bardzo zdziwiony, że jak na pierwszy raz w Anglii tak szybko przyjechaliśmy z lotniska i nie zgubiliśmy się po drodze :D






2 komentarze:

  1. No znając was to tez jestem zdziwiona że się nie zgubiliście :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przekładał bym Pauliny zdolności orientacji w terenie na moja osobę :P Ważne, że się udało ;)

      Usuń