poniedziałek, 20 maja 2013

Jak Sherlock musiałby się dostać do Londynu.

19 maja był wyjątkowym dniem oprócz moich urodzin :) był to pierwszy słoneczny dzień w Anglii. Idąc za ciosem stwierdziliśmy, że mamy możliwość odwiedzenia Londynu, a co za tym idzie jedną z najbardziej znanych ulic Baker Street gdzie swoją siedzibę miał Sherlock Holmes i jego pomocnik Dr. Watson.



              Do Londynu pojechaliśmy metrem naziemnym, który potem staje się podziemny. Jak dobrze wiecie (albo i nie) Londyn składa się ze stref, my mieszkamy w 4 strefie i do Londynu (jego centrum) dojeżdżamy w 20 min. Aby skorzystać z Metra jak każdej komunikacji w Anglii trzeba kupić bilet i tutaj są dwie drogi.Pierwsza to kupowanie biletów jednorazowych i okresowych (dzienne, tygodniowe, miesięczne) czyli Travelcard. Najpopularniejszą metodą są automaty do wydawania biletu ( jest możliwość wyboru języka Polskiego) Kupowanie nie powinno sprawić problemu bo program prowadzi nas krok po kroku, również sam wie czy bilet będziemy kupować w godzinach szczytu (peak) czy poza nimi (off-peak). Bilety w Anglii są faktycznie drogie, a płacić można za pomocą karty i gotówki.
Druga możliwość to wyrobienie sobie karty Oyster, którą możemy doładować (w internecie jak i punktów na  stacjach) i cenowo też wychodzi lepiej niż kupowanie travelcard. Ogólnie w Angli mało osób korzysta z Travelcard i jak się o nią zapytacie to przed odpowiedzią pojawią się szerokie oczy ze zdziwienia. Tutaj macie link do cennika: Cennik biletów
(Temat jeszcze rozwiniemy)

 Po kupieniu biletu.



              Przeszliśmy przez bramki (tak jak w Polsce aby bilet zaczął być ważny) wsiedliśmy do metra po 20 min byliśmy na miejscu. Pierwsze co rzuca się w oczy to świetne oznakowanie gdzie iść ( chodź zawsze można iść z tłumem) w końcu wyszliśmy na powierzchnie i znaleźliśmy się w centrum Londynu. Dobrze jest mieć swoje mapę a jeszcze lepiej GPS w telefonie ale jeżeli zapomnimy to gdzie się nie obejrzymy stoją informatory gdzie jesteśmy i co jest w okolicy 15- 20 minut od nas. Naprawdę mimo, że to ogromne miasto ( my zwiedziliśmy pewnie ułamek jego) to ma świetne informacje dla przejezdnych też trudno jest się zgubić.


W Londynie:

Po dojechaniu do pierwszej strefy,wysiedliśmy na przystanku Bond Street, skierowaliśmy się w stronę Muzeum Sherlocka Holmsa. Stwierdziliśmy, że pójdziemy piechotą, chociaż dojeżdża tam metro ( przystanek Baker Street). Spacer zajął nam jakieś 20 min. Przy okazji rozejrzeliśmy się po tych uroczych londyńskich uliczkach....

 Po dotarciu do muzeum okazało się, że obok znajduje się restauracja Pani Hudson :) Niestety nie weszliśmy do środka bo była wielgachna kolejka. Byliśmy za to w sklepiku z pamiątkami i było tam dużo dziwnych rzeczy...nawet długopisy-strzykawki. W końcu Sherlock lubił dać sobie w żyłę. Obsługa sklepu była przebrane w XIX wieczne suknie. Wszystko było bardzo klimatyczne ( zapach, meble, pamiątki...ceny)



            

Potem wybraliśmy się do Regent's Park. W ogóle wielkim szokiem są tu dla nas przejścia dla pieszych. Ciężko nam do tej pory pojąć logikę ich funkcjonowania. Dzisiaj nawet rozmawialiśmy z naszym wlaścicielem na temat czerwonego światła i ruchu ulicznego, ponieważ:

1. Jeżeli pali się zielone, pieszy ma pierwszeństwo
2. Jeżeli pali się czerwone, pieszy też ma pierwszeństwo ( tzn. jeżeli stoisz na przejściu i pali się czerwone to często samochody stoją i czekają aż przejdziesz)
3.  Jeżeli pali się czerwone i nic nie jedzie, pieszy przechodzi.

Ogólnie światła to dodatek, jak nic nie jedzie to przechodzisz. Dotyczy to pasów i jak miejsc gdzie pasów nie ma. Jako obcokrajowcy cały czas mamy ten problem: nie wiemy czy stać, czy iść, czasami stoimy i my i samochód, krępujące to trochę :)

Nasz właściciel dzisiaj nam to próbował wytłumaczyć i podobno w Anglii takie jest prawo, że kierowca jest zawsze winny wypadku, nawet na czerwonym świetle. Prawdopodobnie dlatego wszyscy tu bardzo ostrożnie jeżdżą.  
Mimo, że brzmi to trochę abstrakcyjnie, to naprawdę działa. Chyba jest tutaj większe zaufanie do ludzi i Policja nie musi wyrabiać miesięcznej normy i zatrzymywać każdego kto przejdzie na czerwonym  (Daniel przeszedł koło radiowozu na czerwonym i nikt do niego nie wyszedł).

Wracając jednak do parku.... był on bardzo zadbany i czysty. Trawniki ,,lśniły", były pełne stokrotek, a ludzie leżeli i się opalali. Było też tak dużo ptaków ( nie wszystkie rozpoznaliśmy). Największe były czaple, które stały jak słupy i nic nie było w stanie ich przestraszyć.


Nasza pierwsza wycieczka nie była zbyt długa, na pewno będą inne. Na koniec Pan Wiewiór prosto z angielskiego parku:





4 komentarze:

  1. Nie bardzo rozumiem jak można mieszkać w 4 strefie Londynu i dojeżdżać 20 min do Londynu. Mieliście na myśli centrum? Przecież i 4, i 5, a nawet i 6 strefa to też Londyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok już doprecyzowane. Chodziło nam oczywiście o centrum Londynu.

      Usuń
  2. Przejscie na czerwonym czy tez nie na przejsciu to nie jest "offence". Jak w ogole panstwo moze ustalac kiedy doroslemu czlowiekowi wolno przejsc przez ulice?

    OdpowiedzUsuń
  3. Według google z Greenford do Baker st. jakieś 40minut link http://goo.gl/X0MC3Q

    OdpowiedzUsuń